Urmilla Stoughton
Zanim nasze dzieci przyszły na świat zastanawialiśmy się wraz z mężem nad rodzajem edukacji jakiej chcielibyśmy dla nich. Było to trudne zadanie, ponieważ sami uczyliśmy się w szkołach, z którymi kontakt był dla nas bardzo trudnym doświadczeniem. Nasze dyskusje sprowadzały się więc do tego, jakiej edukacji dla naszych dzieci nie chcemy. David wyniósł własne doświadczenia z przedszkoli i szkoły państwowej. W obu systemach czuł się wielce nieszczęśliwy. Ja uczęszczałam do wielu szkół – zarówno prywatnych jak i państwowych – w Anglii i Indiach. I chociaż spotkaliśmy także wyjątkowych nauczycieli, którzy zarówno inspirowali jak i wychowywali, większość z nich była obojętna, sarkastyczna bądź poniżająco brutalna. Nauczanie często było niepotrzebnie nudne i pozbawione wyobraźni. Chociaż pod względem akademickim oboje radziliśmy sobie dobrze, także kończąc wyższe studia, jednak oboje czuliśmy, że odbyło się to kosztem utraty tego magicznego doświadczenia, jakim powinno być dla każdego człowieka dzieciństwo.
Rodzaj presji jakiej byłam poddana w szkole, z naciskiem na osiągnięcia, przy jednoczesnej sztywności metod nauczania, które nie uwzględniały indywidualnych różnic między uczniami, niszczyły we mnie wszelką radość lub entuzjazm, jakie mogłabym żywić w stosunku do uczenia się. Nauczono mnie wówczas także, żeby nie ufać nikomu i niczemu. Wierzę, że wielu rodziców szuka dla swoich dzieci warunków, które umożliwiłyby im uniknięcie bolesnych doświadczeń, które były ich udziałem.
W Indiach, gdzie wzrastałam, edukację traktowano jak święty przywilej i rodzice poświęcają się, żeby inwestować w przyszłość swoich dzieci. W efekcie dzieci poddane są ogromnej presji osiągnięć akademickich i w związku z tym są przedmiotem ciągłego nękania testami i ocenianiem. Niebezpieczeństwo polega na tym, że dzieci, które mają nieco inne tempo rozwoju lub nie są tak szybkie jak potrzeba pod względem akademickim, uczestniczą w edukacji z permanentnym poczuciem niższości. Dzieci zyskują, kiedy stawia się im coraz to większe wymagania. Jednak koniecznie trzeba dostosowywać je do indywidualnych możliwości dziecka i prezentować tak, by dziecko potrafiło na nie odpowiedzieć. problem w tym, że kiedy nieustannie poddajemy dzieci ocenom i testom, narażamy je na porażkę. Przez to tracą one zainteresowanie uczeniem się, staje się ono jak praca, a nie jak zabawa.
I chociaż nie wierzę już, że praca i zabawa wykluczają się, to jednak sądziłam tak będąc dzieckiem. Gdyby dzieci doznawały więcej przyjemności w szkole, rozwinęłyby w sobie, trwający do końca życia, entuzjazm do nauki. Mówiąc o radości i zabawie nie mam na myśli braku dyscypliny i pozwalania by dzieci robiły co chcą. Mam na myśli zapewnienie im środowiska, w którym w naturalny sposób mogą rozwijać się, każde w sobie właściwy sposób i w którym może wzrastać ich wiara we własne siły, ponieważ doceniane są za to kim są i co są w stanie osiągnąć, niezależnie od tego czy są to osiągnięcia szkolne, poczucie humoru, czy dobre serce. Ostatecznie każde dziecko będzie samodzielnie kierować swoim życiem niezależnie od tego czy będzie bystre. Jeśli zaś wierzyć będzie we własne siły i ufać innym, to jego wkład w życie będzie znaczący niezależnie od tego czym będzie się zajmować.
Tego właśnie pragnęliśmy dla naszych dzieci – edukacji, która nauczyłaby je ufać sobie i życiu. Ale czy taka edukacja istniała? Nawet gdyby istniałaby najprawdopodobniej nie byłoby nas na nią stać.
Nasza córka miała dwa i pół roku, kiedy to wciąż debatowaliśmy co tu robić i kiedy natknęliśmy się na informację o dniu otwartym w szkole waldorfskiej. Kiedyś spotkaliśmy osobę, która ukończyła szkołę waldorfską w Austrii i byliśmy pod wrażeniem tego, co opowiadała. Zdecydowaliśmy się więc dowiedzieć się więcej. To co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy wywarło na nas ogromne wrażenie, jednak wydawało się być zbyt pięknym, by mogło być prawdziwe. (Nasza własna edukacja zrobiła z nas sceptyków). Otoczenie było atrakcyjne i domowe; program nauczania był efektem głębokich przemyśleń i troskliwości, a nauczyciele ewidentnie byli głęboko zaangażowani – widzieliśmy, że było to ich powołanie a nie jedynie zawód.
Pomimo naszych ideałów byliśmy zaniepokojeni faktem, że istniało opóźnienie (w stosunku do systemu państwowego – przyp. tłum.) w nauce pisania i czytania, zwłaszcza, że sami nauczyliśmy się czytać w bardzo młodym wieku i zawsze traktowaliśmy to raczej jako powód do dumy. Zdawaliśmy sobie jednak także sprawę z tego, że energia jaką poświęciliśmy czytaniu i książkom w młodym bardzo wieku nie mogła wówczas być zaangażowana w rozwój społeczny i fizyczny i że jako dzieci byliśmy w efekcie zbyt poważni, a także samotni. Mieliśmy nadzieję, że nasze dzieci będą bardziej zrównoważone i obietnica szkoły waldorfskiej, że nauczana jest „cała osoba – głowa, serce i ręce”, zdawała się być pocieszająca.
Pierwszy rok w przedszkolu był intensywnym doświadczeniem. Wiele razy łapałam się na własnym sceptycyzmie. Byłam zła. Zaczynałam się martwić, że to środowisko było zbyt nierealne – inne niż prawdziwy świat. Taka niewinność, taka szczęśliwość z pewnością nie była możliwa poza Rajskim Ogrodem. Nauczyciele byli zbyt dobrzy, aby mogli być prawdziwi. Moje dzieciństwo nauczyło mnie, że to co piękne na zewnątrz, często kryło w sobie paskudne wnętrze. Kilka lat zajęło mi uświadamianie sobie, że odczuwałam wówczas niedowierzanie i zazdrość, ponieważ moje dzieci doświadczały czegoś, co utraciłam z pola widzenia i w co przestałam wierzyć – wewnętrzną dobroć świata.
Dzięki prostym aktywnościom w przedszkolu – pieczenie, tkanie, zabawę, eurytmię, śpiewanie – moja córka nabierała pewności siebie i zaufania do świata. Rozwinęła też w sobie zdolność koncentracji uwagi na wykonywanym zadaniu. jednak największa różnica jaka wystąpiła między nią a jej rówieśnikami z innych szkól polegała na tym jak bardzo lubiła tam chodzić. Kiedy była chora, była nieszczęśliwa, że nie mogła iść do szkoły. Dzięki zabawie nauczyła się nawiązywać kontakty społeczne, negocjować i dzielić się. Rozwój wyobraźni, języka zawdzięcza piosenkom, wierszykom i malowaniu. Eurytmia i zabawy angażujące całe ciało pomogły jej rozwinąć zręczność i elegancję ruchu. Jedyną nieznaną jakością były umiejętności szkolne.
W tym roku mój syn jest już drugi w przedszkolu i zadziwiającym jest obserwowanie, jak rozwinął się jego charakter w ciągu ostatnich dwóch lat. Jest wrażliwym dzieckiem, jakim był jego ojciec i ma trudność z ustaleniem własnych granic w relacjach z innymi. Nie będąc rozpraszana przez prace związane z osiągnięciami szkolnymi, mogłam – wraz z jego nauczycielką – skoncentrować się na jego fizycznym rozwoju oraz trudnościach społecznych. Obie mogłyśmy zająć się wspieraniem go w budowaniu odporności i pewności siebie, ponieważ właśnie tego potrzebował.
Jest to coś, co rzadko można spotkać w edukacji – prawdziwa współpraca między nauczycielem i rodzicem we wspieraniu rozwoju dziecka we wszystkich sferach: fizycznej, emocjonalnej, społecznej i umysłowej.
W tym czasie moja córka skończyła pierwszą klasę. Uczyła się pisać litery drukowane jak i pisane. Opanowała to nadzwyczaj sprawnie i jej umiejętność czytania także szybko wzrastała. Uczy się także niemieckiego i francuskiego i w obu językach mówi świetnym akcentem. Nauczyła się grać na instrumencie muzycznym. Jest wrażliwa na sztukę, nauczyła się robić na drutach i haftować. Uczy się dodawać i odejmować, mnożyć i dzielić, a także tabliczki mnożenia. Jest niesamowicie zręczna oraz aktywna fizycznie. Ma też wielu przyjaciół. Entuzjastycznie podchodzi do wszystkiego, czego się uczy i z niczym nie miała większych problemów. W odróżnieniu ode mnie, nie ma mniej lub bardziej lubianych przedmiotów. Przeżyła wspaniały rok, a jej nauczyciel jest osobą, jaką mogłam sobie dla niej wymarzyć – ciepłą, kochającą, z poczuciem humoru, a jednocześnie bardzo stanowczą. Zdobyła ona zaufanie dzieci i wydobyła z nich to, co najlepsze. Pod koniec tego roku szkolnego powiedziała nam, rodzicom: „Czuję, że znam już naprawdę każde dziecko w klasie.”
W odróżnieniu od nauczycieli w większości szkół nie będzie musiała po wakacjach rozpoczynać wszystkiego od początku z nową klasą. Nadal będzie uczyć swoją klasę przez następne siedem lat i będzie w stanie budować na tej wiedzy, jaką ma o dzieciach, ich rodzicach i relacji między nią i nimi. Nadal, jak to czyni obecnie, będzie dostrzegać mocne i słabsze strony każdego dziecka i wzmacniać to, co wzmocnienia wymaga. I właśnie to ogromne zaangażowanie w rozwój każdego dziecka, znacznie ponad jego osiągnięcia szkolne, jest powodem dla którego nasze dzieci są w szkole waldorfskiej.
Źródło: Steiner Education – Early Childchood, Vol 30 No 1, 1996
Tłumaczenie Anna Goleniewska